Archiwum | Listopad, 2011

Już w kinach: Immortals (recenzja)

30 List

Reż. Tarsem Singh

Wyst. Henry Cavill, Freida Pinto, Stephen Dorff, Mickey Rourke, John Hurt

Data premiery (Polska): 11.11.2011

 

Bogowie i Herosi – tak nazywa się ten film w polskim tłumaczeniu. I to w sumie dobrze podsumowuje to, co oglądamy na ekranie przez dwie godziny: wizualną ucztę (głównie) męskich ciał…

Tezeusz jest silny i sprawny, dobrze wyszkolił do starzec. Kiedy do jego wioski dociera wojna, będzie on musiał wybrać, czy walczyć za innych i stawić czoła okrutnemu królowi Hyperionowi, który chce zdobyć Łuk Mocy by pokonać bogów na Olimpie…

Fabuła naprawdę jest taka prosta. A to co następuje przez dwie godziny to faktycznie wizualna uczta, jaka mogła urodzić się w głowie chyba tylko Tarsemowi. Jest krwawo i wyjątkowo okrutnie. Są pękające czaszki, bryzgające mózgi, gwałty i tortury. Duzi chłopcy będą zachwyceni. W tej historii mężczyźni są albo zabójczo przystojni albo schowani za maskami. Kobiety zaś, a nie ma ich aż tak wiele, mają fantazyjne kostiumy i poza wyglądaniem i ew. przepowiadaniem przyszłości nie mają nic do roboty. No, może jeszcze okazjonalnie giną, czasem w naprawdę wymyślny sposób.

Ponieważ ta recenzja zaczyna brzmieć jakby film mi się nie podobał, przyznam się – podobało mi się. Autentycznie ekscytowałem się losami Tezeusza, wciągałem wielkie oddechy na kilku naprawdę efektownych sekwencjac i po prostu dobrze się bawiłem. Muszę też pochwalić efekty 3D, które pomimo tego, że jak zwykle sprawiały wrażenie, że film jest niedoświetlony, to i tak były to jedne z najlepszych efektów 3D jakie widziałem w kinie.

O dziwo przyzwoici są też aktorzy. Co prawda Rourke gra na jednej nucie, ale jest odpowiednio okrutny by mu uwierzyć. Henry Cavill jest bohaterem idealnym i po tej roli nie mam wątpliwości, że świetnie da sobie radę z rolą Supermana. Freida Pinto jest piękna i nie ma za wiele do roboty (plus chyba ma dublerkę w nagich scenach, ale mogło mi się wydawać). Miło też zawsze na ekranie zobaczyć (i usłyszeć) Johna Hurta. Jeśli mam jakieś zastrzeżenie, to można było ciekawiej obsadzić samych bogów, bo są oni prawie identyczni i poza Zeusem i Ateną w ogóle ciężko ich odróżnić od siebie.

Ogólnie: patos i przepuszczona przez chorą fantazję reżysera mitologia w ogóle nie przeszkadzały mi w wizualnej uczcie, jaką niewątpliwie jest „Immortals”. Polecam wszystkim, których czasem dopada potrzeba odmóżdżenia się.

 

Video of the day: Zdzisława Sośnicka – Aleja gwiazd

30 List

Kurde, aż nie wiem co napisać. Wycieczka w przeszłość muzyczną spowodowana została dzisiejszą imprezą we wrocławskim klubie Puzzle. Tyle, że Zdzisława Sośnicka to nie „guilty pleasure”, ale klasa światowa… Niesamowity wokal i stylówa. No i teledysk – „Mad Max” rodem z teatru Buffo. A Wy jakie polskie hity wspominacie i teledyski do nich?

Video of the day: Heavy D & The Boyz – Now that we found love

27 List

Właśnie przeczytałem, że 8 listopada w wieku 44 lat zmarł raper Heavy D. Postanowiłem więc jakoś napomknąć o nim na blogu. Ostatnio chodziła za mną ta piosenka, więc wybór pada na nią. Tak przy okazji warto zwrócić uwagę na naprawdę zacną stylówę w tym teledysku. Nie ma to jak kolorowe płaszcze przeciwdeszczowe i dobra choreografia.

Piosenka tygodnia: Bernhoft – Cmon Talk

27 List

Pamiętacie jeszcze tego pana, który śpiewał w świetnym kawałku The Botaniks „Fond of Jane”? To Jarle Bernhoft. Pan nie dość, że bawi się soulem, to jeszcze bawi się samplowaniem i, co tu dużo mówić, wychodzi mu to. I to jeszcze jak! Ja nie mogę się od tego kawałka uwolnić. Zaręczam, że Wam też nie przyjdzie to łatwo. Drugi album Norwega, zatytułowany swojsko Solidarity Breaks ukazał się na początku roku i jako muzyczny lekarz zalecam zapoznanie się z nim jak najszybciej.

Niedziela z… fajnymi coverami

27 List

Dziś lenistwo intelektualne każe mi zrobić coś łatwego. Zatem kilka naprawdę fajnych coverów. Ja, w przeciwieństwie do niektórych muzycznych konserwatystów, nie mam nic przeciwko coverom. Najbardziej jednak cenię takie, które zmieniają coś w oryginale, ale jakoś go jednak nie profanują.  Takie które nie są jedynie zwykłym odtworzeniem, jakich pełno w muzycznych talent show. Kilka przykładów poniżej, wraz z oryginałami.

 

10. Birdy – Skinny love

W oryginale śpiewa to Bon Iver. Tutaj w wersji delikatniejszej chyba jeszcze niż falset Justina Vernona. Wierzcie lub nie, ale Birdy ma 15 lat. Niecały miesiąc temu ukazał się jej debiutancki album.

Oryginał:

9. Florence & The Machine – Not Fade Away

Florence Welch czego się nie dotknie, to się udaje. Tutaj sięga po klasyk. nagranie pochodzi z płyty poświęconej pamięci Buddy’ego Holly. Małym cudeńkiem jest też ten prosty teledysk.

8. Tricky – Slow

Tego się można nie spodziewać… Tricky śpiewający piosenkę Kyli Minogue? To o dziwo naprawdę dobre połączenie. Wersja Tricky’ego jest dużo bardziej energetyczna, niż wersja australijskiej gwiazdy. Warto posłuchać.

7. John Smith – Genie in a bottle

Wersja dużo spokojniejsza dla odmiany od oryginału, który śpiewała oczywiście Christina Aguilera w czasach gdy jeszcze z wyglądu przypominała istotę ludzką. Tę wersję znajdziecie na albumie artysty Eavesdropping, który ukazał się w tym roku.

6. Yeah Yeah Yeahs – Sheena is a Punk Rocker

Po pierwsze dlatego, że to klasyk The Ramones. Po drugie dlatego, że uwielbiam Karen O. I nawet jeśli tej wersji brakuje trochę pazura, to ja i tak ją lubię.

5. Scala & Kolacny Brothers – Creep

Pamiętacie trailer do „Social Network”? Jak idealnie pasowała tam piosenka Radiohead w wersji wykonywanej przez ten belgijski chór żeński?  Ostatnio wykonują też nawet Marylina Mansona. Strach się bać.

4. Arctic Monkey – Diamonds are forever

Nie jestem jakimś wielkim fanem Arctic Monkeys. Wciąż mam w pamięci ich nieudany występ na Open’erze 2009r. Jednak ten kawałek, słynna piosenka z Bonda (w oryginale Shirley Bassey), wyszła im świetnie.

3. Vampire Weekend – Everywhere

W oryginale znane chyba każdemu, kto wychowywał się na radiowej Trójce albo czasem oglądał VH1, kiedy nie grało w kółko tego samego. Największy przebój Fleetwood Mac zagrany przez jeden ze zdolniejszych młodych zespołów, który mam nadzieję odwiedzi w końcu Polskę.

2. Run Toto Run  – Sleepyhead

Jedna z moich ulubionych piosenek z debiutanckiego albumu Passion Pit (czy ktoś jeszcze o nich dziś pamięta?). Tutaj w wersji mocno folkowej, ale jak dla mnie doskonałej, zwłaszcza w taki niedzielny poranek jak dziś.

1. She & Him – Please, Please, Please Let Me Get What I Want

Jest coś takiego w Zooey Deschanel, co sprawia, że nie mogę jej nie uwielbiać. Tutaj śpiewa The Smiths na soundtracku z „500 days of Summer”. Deschanel i Morrissey? Miód na moje uszy.