Archiwum | Luty, 2012

Już w kinach: Kronika

23 Lu

Kronika – Chronicle

reż. Josh Trank

Wyst. Dane DeHaan, Alex Russell, Michael B. Jordan

Data premiery (Polska): 3.02.2012r. 

Film, który jak większość produkcji komiksowych, przeszedł przez polskie kina bez większego echa. Świat po raz kolejny sie pomylił, bo akurat tę produkcje warto zobaczyć, i to z kilku powodów.

„Kronika” to film opowiedziany w stylu tzw. „found footage”, czyli udawanego dokumentu. Styl ten, spopularyzowany niegdyś przez „Blair Witch Project” czy „Paranormal activity” stał się juz nieco nudny, jednakże pierwszy raz wykorzystano go, by opowiedzieć historię o superbohaterach.

Efekt jest doskonały, ale w moim osobistym odczuciu to co najlepsze w tym filmie nie dzieje się za sprawą rodzaju filmowania, a raczej pomimo tego zastosowanego tricku. Przy czym muszę oddać reżyserowi, że w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów dba o to, by fakt kręcenia różnymi kamerami poszczególnych scen przez kolejne postacie miał jakieś w miarę sensowne psychologicznie uzasadnienie w fabule.

Reżyser Joshua Trank (to jego debiut) i scenarzysta Max Landis (syn autora kultowych filmów Johna) prowadzą nas przez historię, która garściami czerpie z komiksowych archetypów, najbardziej jednak inspirując się historiami Petera Parkera oraz mangą „Akira”. Mamy grupę zwykłych nastolatków z różnymi przeżyciami i pozycjami społecznymi, którzy nagle dostają szansę zmiany życia dzięki nowo nabytej supermocy. Efekt  taki nie wyszedł w ostatnim „X-men” Matthew Vaughna, za to tu udał się znakomicie – ja naprawdę uwierzyłem w te dzieciaki, ich podniecenie nowymi mocami i to, co postanowili z nimi zrobić. To trochę jak „Breakfast Club” dla nowego pokolenia. Film ma w sobie sporą dawkę autentyczności i w tym przypadku efekt „znalezionej kamery” pomaga nam, widzom uwierzyć w to, co dzieje się na ekranie.

Cała trójka młodych aktorów – Michael B. Jordan jako król popularności Steve, Alex Russell jako umiarkowanie popularny Matt i przede wszystkim przypominający młodego DiCaprio Dane DeHaan jako zahukany Andrew – odwala naprawdę dobrą robotę i mam w zasadzie pewność, że wszyscy trzej jeszcze niejeden raz nas pozytywnie w różnych filmach zaskoczą. Poza aktorami docenić muszę również tempo – przez 80 minut film rzadko mnie nużył, a to co Trank przygotował dla nas w ostatnich 20 minutach naprawdę wgniata w fotel. 

Nie czytajcie nic o tym filmie, nie oglądajcie trailerów. Dajcie się zaskoczyć. To jedno z tych filmowych doświadczeń, które naprawdę warto przeżyć „na świeżo”.

Edyta Górniak – My (recenzja)

23 Lu

Edyta Górniak kazała fanom czekać na kolejny album 5 lat, ja do recenzji jej nowej płyty zbierałem się tydzień. Bo też i radykalna zmiana, jaką przeszła artystka, wymagała przemyślenia. Zwłaszcza na fali negatywnych komentarzy, jakie wywołuje w mediach. Żeby było więc jasne: nie zaliczam się do fanów Edyty Górniak, ale jednocześnie podziwiam za wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju głos. Tyle tytułem wstępu – czas zająć się krążkiem „My”.

Zaskoczenie. Na całej linii i od pierwszych taktów. Tak w skrócie można by opisać ten krążek. Zapewne można go jednogłośnie zjechać niczym Kuba Wojewódzki w ostatniej „Polityce”. Można więc niby powiedzieć, że znów ktoś  narzuca artystce zły materiał? Ale czy na pewno „narzuca”? I czy ten materiał jest zły? Co do narzucania, wokalistka nagrała ten album bez nadzoru wielkich wytwórni. Można więc się spodziewać, że to „jej” płyta w pełni, o czym sama zainteresowana zapewnia. Co do materiału zaś – moim zdaniem zarówno Bogdan Kondracki, jak i duet  producencki BeatRoots podeszli do zadania bardzo ciekawie i niesztampowo, powodując m.in że tak różnorodnie śpiewającej Górniak jeszcze nie słyszeliśmy. Plus więc zarówno za produkcję, jak i za zaskoczenie.

Był więc pomysł i wizja płyty różnorodnej. Wrócę więc na chwilę do tego narzucania, bowiem wydaje mi się, że najwięcej narzuca tu  sobie sama Edyta Górniak. Próbuje nagrać płytę, która sprzeda się dobrze i w Vivie, i w Esce i w Radiu Zet, i w dodatku spodoba się dawnym fanom. W rezultacie każdy zapewne znajdzie na tym krążku kompozycje dla siebie: są piosenki w stylu Sylwii Grzeszczak czy Paulli („Nie zapomnij”, „Obudźcie mnie”), szybkie kawałki przywodzące na myśl modne bity Davida Guetty (taneczne „Consequences”) czy niektóre produkcje Rihanny (eksperymentalne i bardzo ciekawe „Let’s save the world”), klasyczne piosenki Górniak („Tafla”). Mnie najbardziej spodobało się reprezentujące naprawdę światowy poziom inspirowane np. Imogen Heap „Sens-is”  oraz najciekawsze aranżacyjnie „Dzisiaj Dziękuję”.  Tekstowo też jest nie najgorzej, choć zdarzają się powodujące zgrzytanie zębów frazy („(…)nierealnie brak mi tchu”). Ogólnie jednak i ten element zaliczam albumowi na plus.

Moim zdaniem Górniak nie nagrała równie przebojowego albumu od czasów „Dotyku”. A że są to przeboje na miarę Radia Zet czy RMF-u? Takie czasy nastały. Edyta chce być na polskim topie, a u nas takie a nie inne gatunki muzyczne zdominowały tzw. mainstreamowe media. Jedyne, co może jej zagrozić, to fakt że właśnie próbując zadowolić wszystkich, każdego słuchacza może jednocześnie „odrzucić” innymi kompozycjami, co w połączeniu z obiegową opinią nt. Edyty Górniak, lansowaną przez media typu Pudelek może spowodować, że płyta będzie niestety odebrana gorzej, niż być powinna. A szkoda, bo w porównaniu z cierpiętniczym „EKG”  to naprawdę solidny (jak na polskie warunki) popowy krążek…

TV or not TV: 54th Annual Grammy Awards

14 Lu

Gala jak gala. Dziwna o tyle, że w świetle śmierci Whitney Houston hołd dla niej złożono dopiero w ostatnich 20 minutach prawie 3 godzinnej (wliczając reklamy) gali. Jednak hołd był to fantastyczny. Złożyła go następczyni Houston – laureatka Grammy i Oscara Jennifer Hudson:

Były też momenty kuriozalne. Zasłużone zwycięstwo Bon Iver, który za zatytułowaną w ten sam sposób płytę otrzymał nagrodę „Best New Artist” (mimo tego, że to ich druga płyta) wywołało w internecie burzę komentarzy podobna do tej, jak w ubiegłym roku zwycięstwo Arcade Fire (polecam zobaczenie tej strony).

Wystąpiła też Rihanna, która wyglądała tak, jakby ktoś ją właśnie wyciągnął z burdelu gdzieś na Barbadosie. Mimo to udał się jej całkiem nieźle duet z Chrisem Martinem, choć do historii nagród nie przejdzie.

Maroon 5 i Foster the People złożyli hołd BEach Boysom, którzy sami pojawii się na scenie, świętując 50 lat na scenie. Dwukrotnie wystąpił też Paul McCartney, który dalej jest w świetnej formie oraz Foo Fighters z jak zwykle uśmiechniętym Davem Grohlem, który miał chyba najlepsze przemówienie na gali.

Talent pokazał jak zwykle świetny Bruno Mars, natomiast dość średnio wypadła Katy Perry, w nieco dziwnym image’u (ona i Rihanna powinny obie pozwalniać stylistki), a już prawdziwą tragedią i najgorszym momentem gali był kuriozalny, pseudo-skandaliczny „kościelny” występ Nicki Minaj.

Wszystko jednak przyćmiła ONA, zgarniając 6 najważniejszych nagród w tym za Płytę roku i Piosenkę Roku oraz dla Artysty POP:

I, co tu dużo ukrywać, słusznie. To był jej rok. Poza tym statuetki (również zasłużenie) odebrali Bon Iver (2 statuetki), Foo Fighters (4 nagrody), Kanye West (4 nagrody), Skrillex (2 statuetki) i wiekowy (ale wciąż fantastyczny) Toby Bennett (też 2 statuetki). I za to lubię nagrody Grammy. Są sto razy bardziej sprawiedliwe i mają większą klasę, niż wszystkie inne gale oparte na schlebianiu popularnym gustom gawiedzi zapatrzonej w „Ekipę z Jersey” czy inny telewizyjny shit. 🙂

Trailery na ringu: Doomsday Book vs. Abraham Lincoln: Vampire Hunter

14 Lu

Dzisiaj dwa filmy, które najlepiej określa słowo: dziwactwo.

Na pierwszy ogień nowy film Timura Bedkmabetova – rewelacji z Rosji („Nocna Straż”) zagarniętej szybko dla Hollywood („Wanted: Ścigani”), producentem zaś jest Tim Burton. Jakoś mnie dziwi, że w Ameryce purytańskiej ktoś daje kupę kasy na taki film, ale książka, na której oparto scenariusz biła za oceanem rekordy popularności. Zapowiada się mocno pulpowe widowisko, ale z tego co widzę po Bekmabetovie możemy się co najmniej spodziewać tego co zwykle: wyjątkowego stylu i wizualnych fajerwerków. Mimo to, nim pójdę do kina, poczekam na recenzję.

Tutaj na recenzję nie będę czekał ani chwili, jako że współreżyserem projektu jest Kim Jee-Woon, autor „Ujrzałem diabła” – jednego z najlepszych filmów ubiegłego roku. Drugim reżyserem jest Yim Pil-Sung. Historia pierwszego myślącego samodzielnie robota na tle zagrożenia meteorytem i epidemii zombie… Niby znane elementy, ale Koreańczycy już nieraz zaskoczyli. Będę wyczekiwał tego filmu z niecierpliwością. Nota bene kolejny film Kim Jee-Woona to „The Last Stand”, który będzie jednocześnie powrotem na duży ekran Arnolda Schwarzeneggera…

R.I.P Dr House (2004-2012)

9 Lu

Nie wiem, jak wielu moich znaomych jeszcze ogląda ten serial. Ja odpadłem już jakiś dobry sezon temu. Widziałem finał poprzedniego sezonu jeszcze, ale tylko dlatego, ze lubię finały sezonu 😛

Dr. House po ośmiu latach zniknie z anteny telewizji Fox. I dobrze. 8 lat to przyzwoity czas dla serialu tego typu, a odpowiednio wcześnie ogłoszona decyzja pozwala teamowi kreatywnemu pod wodzą Davida Shore’a stworzyć do kilku ostatnich odcinków odpowiednie scenariusze, które pospinają wszystkie wątki

Czy powróci Trzynastka, Cameron i Cuddy? Tego na razie nie wiemy (ale możemy spekulować, a to przy ulubionych serialach połowa zabawy). Wiadomo, że finał kręcony będzie w kwietniu, a za kamerą stanie pomysłodawca serii – Shore.

Wczesna decyzja finału ma też znaczenie dla aktorów – w drugiej połowie lutego rozpoczną się castingi do pilotów nowych seriali, możliwe więc że niebawem Jesse Spencer (Chase) czy Omar Epps (Foreman) pojawią się w nowych tytułach.

Ja osobiście na pewno zasiądę by obejrzeć kilka ostatnich odcinków, które wyemitowane będą w maju.