Archiwum | Muzycznie RSS feed for this section

Podsumowanie 2013: Najlepsze piosenki 50-41

28 Gru

50. Chris Malinchak – So good to me

Po prostu idealny soudntrack do powrotu do domu nad ranem albo porządnego chilloutu ze znajomymi.

49. Pharell Williams – Happy

Nic dziwnego, że powstał do tego 24 godzinny teledysk, ta piosenka to ledwie kilka taktów powtarzających się w kółko. A potem nucisz to cały dzień…

48. Lily Allen – Hard Out Here

Allen wróciła i język się jej nie stępił. Idealna kontra do jednego z najgorszych kawałków 2013 – „Blurred Lines”

47. Ellie Goulding – You, My Everything

Ok, mam słabość do wokalu Goulding i do serialu „Skins”, gdzie w finałowym sezonie w idealny sposób użyto tego kawałka.

46. Bastille – Of the night

Technicznie patrząc to cover dwóch piosenek, a więc prawie mash-up, ale jednak nie do końca. Ale to działa.

45. Duke Dumont  feat. AME – Need U (100%)

Świetny dowcipny teledysk i piosenka przypominająca najlepsze klubowe hity końcówki poprzedniego wieku.

44. Janelle Monae – Dance Apocalyptic

Rzuć wszystko i chodź tańczyć na koniec świata. Kupuję to.

43. King Krule – Easy Easy

Osiemnastolatek z Londynu pokazał, że da się w muzyce rockowej zrobić coś z energią, o jaką już nikt nikogo nie podejrzewa.

42. Miley Cyrus – Wrecking Ball

Oj już czuję ten hejt albo pobłażliwe uśmieszki. Natomiast serio uważam, że to świetny kawałek, który na nieszczęście świata wykonuje Miley Cyrus. Tutaj akurat na wyżynie swoich możliwości wokalnych.  Nie bez kozery też coverowali go m.in Haim i London Grammar.

41. Arcade Fire – Afterlife

Jedna z najciekawszych piosenek na ich nowej płycie.

Podsumowanie 2013: Najlepsze Płyty (Świat)

28 Gru

Tyle płyt i tyle podsumowań, ile gustów. Dla jednych krążkiem roku jest Arcade Fire, tylko po to by za chwilę być na szczycie listy rozczarowań  innej osoby.

To co znajdziecie poniżej jest w pełni subiektywne i osobiste, bo piszę o swoim guście, a nie pod obecne trendy.  Fakt, że na 16 pozycji 9 to studyjne debiuty pokazuje  jak mocny był to rok i jak dużo się na scenie muzycznej działo. Z pierwszej szesnastki wyciąłem m.in krążki Janelle Monae, Beyonce, Yeah Yeah Yeahs, Arcade Fire, Blood Orange, Savages, Capital Cities czy Sky Ferreirę – mimo że wszystkie te płyty uwielbiam. 

Dość wstępu, czas na ranking:

16. M.I.A – Matangi

mia_matangi_1385056724

Wciąż mam do niej uraz po fatalnym koncercie na Openerze 2011, ale nie da się ukryć, że tą płytą wróciła. Po bałaganiarskim albumie „Maya” i dość kompromitujących ficzuringach u Madonny nagrała album mocny, spójny i przebojowy.

15. Justin Timberlake – 20/20 Experience Pt.1

Justin_Timberlake_-_The_2020_Experience

Drugą częścią podkopał trochę to, co osiągnął pierwszą. Natomiast pierwsza część, mimo tych koszmarnie długich kawałków, była po prostu bardzo, bardzo dobrą porcją muzyki. Timbaland wrócił i Justin wrócił. Może jednak Panowie wydawajcie albumy częściej, a nieco mniej kombinujcie?

14. AlunaGeorge – Body Music

alunageorge-1376406139

Dziecięcy wokal Aluny Francis i czarujące bity George’a Reida. Niektórych ta płyta nudzi, zwłaszcza w drugiej połowie. Ja jednak uwielbiam prawie każdy utwór.

13. London Grammar – If You Wait

Ifyouwaitlg

Do dziś pluję sobie w brodę, że nie pojechałem na ich koncert w Katowicach. Najbardziej intymny z tego zestawienia album, pełen emocji i wspaniałych wokali. Hannah Reid i jej koledzy zabierają nas w bardzo ciekawą, choć smutną podróż.

12. Lorde – Pure Heroine

LORDE-PURE-HEROINE

Ja wiem, że ten album jest w zasadzie monotematyczny. Ale dzięki temu czuję, że osobisty. I tak naprawdę włócząc się po pustym mieście rodzinnym w święta i słuchając Lorde dopiero do mnie dotarło jak bardzo go cenię. Świetne single tylko pomagają ale poza nimi są takie „Buzzcut Season” czy „400 Lux”, które są równie dobre.

11. Kanye West – Yeezus

yeezus-new-cover

Kanye otwiera u mnie pierwszą dziesiątkę po dłuższych namysłach. Układając ranking pomyślałem: przecież nie podoba mi się płyta Kanye jako całość, przesłucham jeszcze raz i wybiorę jeden dobry kawałek, choć przecież z góry wiem, że będzie to „Black Skinhead”. Ale słucham i nagle chcę w rankingu piosenek dać „I am a God”, za chwilę „Blood on the leaves”, a jak zapomnę o teledysku to nawet „Bound 2”. O kurde, to naprawdę dobry album. I tak właśnie Kanye po raz kolejny mnie pokonał.

10. Disclosure – Settle

Disclosure-Settle

Disclosure poza tym, że robią świetną taneczną muzę, to mają też nosa do talentów. Na tym albumie pojawili się obecni w tym i innych moich rankingach Sam Smith, AlunaGeorge, London Grammar, Jessie Ware, ale także Sasha Keable, Eliza Doolittle czy Jamie Woon. Gwiazdy jednak nie przyćmiły albumu, a jedynie nadały mu kolorytu. Świetne.

9. Arctic Monkeys – AM

4d9ec146e3a257b10634d9a413ef6cc3de325008

Sam się zdziwiłem, jak bardzo podoba mi się ostatnia płyta czwórki z Sheffield. Od pierwszego singla przez kolejne nabierałem apetytu na całość. A całość nie rozczarowuje.

8. MS MR – Secondhand Rapture

ms-mr-secondhand-rapture

Już choćby za samo „Dark Doo Wop” wrzuciłbym ich tutaj. A jednak, mimo że dla wielu to kopia Florence lub Lany del Rey, MS MR są dla mnie czymś więcej. Ich dźwięki są bardzo epickie, jakby z innej rzeczywistości. Nic dziwnego, że ich „Bones” tak świetnie ilustrowało zwiastun „Gry o Tron”.

7. Daft Punk – Random Access Memories

daft-punk-random-access-memories-artwork_jpg_640x618_q85

Roboty wróciły i namieszały tyle pierwszym singlem, że sporo ludzi zapomniało o reszcie albumu. Daft Punk miast odcinać kupony nagrali hołd dla muzyki sprzed 30-40 lat, wstrzykując odpowiednio dużo własnego stylu, by brzmiało to na miarę XXI wieku. Super.

6. David Bowie – The Next Day

2013_tnd_cvr_fix_800sq

Niektórzy napiszą, że płytę Bowiego wrzucam tylko dlatego, że wrócił. To nieprawda. Naprawdę uważam „The Next Day” za fajny, zróżnicowany rockowy album ze świetnymi, nieco nostalgicznymi tekstami i naprawdę udanymi piosenkami. Najlepsze jest to, że brzmi to tak… bezwysiłkowo. Jakby po prostu mistrz wszedł do studia i sobie nagrał. Dodatkowe plusy za teledyski z Tildą Swinton i Garym Oldmanem oraz remix Jamesa Murphy, który trafił na rozszerzoną wersję albumu.

5. Postiljonen – Skyer

postiljonen-skyer

Szwedzi złapali esencję lata do jakiejś butelki, a potem chyba rozpylali ją w studio nagraniowym. Wszystkie smaki i emocje lata na jednym krążku. I ten saksofon…

4. CHVRCHES – The Bones of What You Believe

chvurches-the-bones-of-what-you-believe-cover-760x760

Smutne, depresyjne teksty na tle kolorowych, prawie radosnych bitów. „Prawie” robi tu dużą różnicę. Najbardziej depresyjna płyta do tańca, jaką słyszałem od dawna. Mówię to absolutnie jako komplement.

3. Flume – Flume

Flume-Electronic-Beats-220x220

Australijski instrumentalista, producent i DJ dostarczył płytę, która w Australii pokryła się platyną i przyniosła mu 4 nagrody ARIA. I słusznie, bo album jest fantastyczny.

2. Autre Ne Veut – Anxiety

Autre-Ne-Veut-Anxiety-608x608

Zakochałem się praktycznie już po pierwszym singlu. To co Arthur Ashin zaprezentował na swej drugiej płycie rozwala mnie na łopatki. Ta płyta mogłaby być sundtrackiem wielu, wielu nocy w mym życiu.

1. Haim – Days Are Gone

Haim_-_Days_Are_Gone

Jeśli muzyka 2013 miałaby jakąś twarz to zapewne byłaby to twarz trzech sióstr Haim. Blogerzy narzekali, że z płyty 5 kawałków znaliśmy przed, więc laski się nie postarały.  Co z tego tak naprawdę, skoro te 5 piosenek było świetne, a kolejne zaproponowane na płycie niewiele im ustępowały. Współczesne Fleetwood Mac pokazały, że nie trzeba kombinować, że prostota w muzyce też może chwycić.

Podsumowanie 2013: Najlepsze epki

22 Gru

W zeszłym roku tego nie zrobiłem, ale ten rok jak już pisałem w poprzednim poście jest – w mojej opinii – wyjątkowo dobry dla muzyki. Dlatego też pojawia się to dodatkowe zestawienie. Pełni ono jeszcze jedną dodatkową funkcję – większość artystów na tej liście nie ma jeszcze za sobą pełnoprawnego wydawnictwa, zapowiada je natomiast na 2014. Dlatego też potraktować możecie tą listę jako moje osobiste „Sounds of 2014”.

Oto szczęśliwa trzynastka:

12. Elli Ingram – Sober EP

elliingram-sober-front

Artystka jako wzory na swoim Facebooku podaje Erykah Badu i Jill Scott, i to dobry początek wyznaczania swej muzycznej drogi. Na epce czaruje lekko zachrypniętym wokalem, zabierając nas w podróż muzycznie kojarzącą się z latami 90-tymi, w kilku popowych, lekko jazzujących utworach. Zakochałem się od pierwszego przesłuchania.

Pobierz EP za darmo z oficjalnej strony

12. Ella Eyre – Deeper EP

artworks-000061443086-atubmo-t500x500

Raczej na pewno mieliście okazję już słyszeć głos Elli Eyre. To właśnie jej charakterystyczna chrypa uczyniła tak wielki hit z „Waiting All Night” kwartetu Rudimental. W przyszłym roku oczekiwany jest debiut Elli, w międzyczasie zaś mamy epkę. Epkę zawierającą trzy kawałki i dwa remiksy. Na zaostrzenie apetytu musi wystarczyć.

Zobacz wszystkie 3 kawałki na YouTube

11. Sam Smith – Nirvana EP

image001

Sama Smitha na pewno mieliście już okazję usłyszeć. Wokalista zaliczył już dwa przeboje, gościnnie śpiewając w przebojach  „Latch” Disclosure i „La La La” Naughty Boya. W przyszłym roku ten superzdolny wokalista zadebiutuje z własnym materiałem. Hit 2014? Ma na to spore szanse.

10. Wet – Wet EP

safe_image

Kelly Zutrau, Martin Sulkow i Joe Valle produkują kawałki czarujące swą prostotą i mądrością. Starczy posłuchać raz i potem już nie można przestać.

Posłuchaj na Soundcloud

9. BANKS – London EP

BANKS

BANKS pochodzi z ciepłego LA, ale dźwięki produkuje odpowiednio chłodne, jakby była z Islandii. Może i dobrze więc, że debiutancką epkę nazwała „London”. Jillian Banks posiada jedną z najciekawszych barw głosu  jakie słyszałem od dawna i wykorzystuje to na tej epce doskonale. Zmysłowe, duszne dźwięki. O tej Pani będzie jeszcze nieraz bardzo głośno.

Posłuchaj na soundcloud 

8. Active Child – Rapor EP

active-child-rapor

Fanem Active Childa jestem od dawna, choć rozumiem, że jego specyficzny falset niektórych może drażnić. Na szczęście okazało się, że jego fanką jest też Ellie Goulding, który nagrała cover jednego z numerów z debiutanckiej płyty. W rezultacie tutaj otrzymujemy nową epkę, na której jest piękncy duet obojga „Silhoutte”, ale też bardziej imprezowe kawałki, w tym świetny „Subtle”, gdzie z kolei gościnnie udziela się Mikky Ekko.

Posłuchaj EP na soundcloud

7. Chet Faker & Flume – Lockjaw EP

homepage_large.4d2dced6

Autor jednej z moich ulubionych epek roku ubiegłego i jednego z najciekawszych albumów roku bieżącego ponownie złaczyli siły i nagrali ze sobą 3 kawałki, które powalają na łopatki. Oby więcej takich współpracy.

Posłuchaj na soundcloud

6. Lorde – Tennis Court EP

69111d0b5ac7258e60ed6c5ee96ff357357eb0b9

Długo się wahałem, czy wrzucać tutaj tą epkę, bo chwilę po niej było „Royals” i już wkrótce o 17-letniej Elli Yelich-O’Connor znanej jako Lorde słyszał cały świat. „Tennis Court” to jednak wciąż epka prawie doskonała, zawierająca świetny numer główny, ale na której pozostałe również są bardzo ciekawą wizytówką młodziutkiej artystki. Warto dodać, że z 4 kawałków tylko 1 ostatecznie trafił na debiutancki LP „Pure Heroine”, a nie są to kawałki pod żadnym pozorem złe.

Posłuchaj EP na last.fm

5. FKA Twigs – EP2

FKA-Twigs-EP2

Na początku są dźwięki. Połamane, zanurzone w triphopie, wyjątkowe. Potem dochodzi wokal. Nietypowy, dziwny wręcz. Potem zaczyna się zwracać uwagę na ozdobniki –  niby przeszkadzają, a jednak uzupełniają kawałki. Jeśli doda się do tego jeszcze creepolskie teledyski  – całość robi niesamowite wrażenie. Takie na długo pozostające w głowie. Jeśli to prawda, że artystka ukrywająca się pod pseudonimem FKA Twigs stworzyła kawałek taki jak „Water Me” w kilkadziesiąt minut, to ja z ekscytacją czekam na to, co dostarczy nam na pełnoprawnym debiucie lub kolejnych epkach.

Zobacz teledyski na oficjalnej stronie wytwórni Young Turks

4. Haerts – Hemiplegia

51OujjwtcGL._SL500_AA280_

Pięcioosobowa kapela z Brooklynu przebiła się do blogosfery,a  potem do amerykańskiego radia świetnym singlem „Wings”. Kolejny singiel z tej epki – „All The Days”  – również odniósł spory sukces (choćby otrzymując tytuł Song If The Summer magazynu Elle, nawet jeśli to dziwne wyróżnienie). Świetne 4 kawałki tylko zaostrzyły mi apetyt na więcej.

Posłuchaj na oficjalnej stronie Haerts

3. Until The Ribbon Breaks – A Taste of Silver EP

UntilTheRibbonBreaksEATasteOfSilver600Gb271113

R&B przyszłości? Tak, poproszę. Jeśli tak ma brzmieć muzyka za 12 lat (co sugeruje otwierający płytę „2025”), to nie jest z jej brzmieniem absolutnie źle. „A Taste of Silver” to jednak nie tylko zbiór piosenek, to zamknięta całość. To manifest na temat twórcy tej EPki, który zaczyna się i kończy słowami „I was born with my back to the stars”. Pretensjonalne? Może trochę. Wciągające? Jak cholera.

Posłuchaj na Soundcloud

2. Chloe Howl – Rumour EP

chloe-howl-rumour-ep-cover-press-300

Chloe Howl nagrała w tym roku dwa przeboje, które należąły do jednych z najczęściej słuchanych przeze mnie piosenek. Nastoletnia następczyni Kate Nash i Lily Allen pisze o problemach nastolatek, podobnie jak Lorde. Ale jakoś mniej w tym pesymizmu, więcej gówniarskiej energii, zaczepności i poczucia humoru. Chloe – podobnie jak Sam Smith, FKA Twigs i Banks  – jest na liście nominowanych do nagrody BBC Sound of 2014. Myślę, że ma spore szanse na pierwszą piątkę.

Posłuchaj na Soundcloud

1. GEMS – Medusa EP

a2725432421_10

Waszyngtoński duet wyróżnia się dla mnie, nawet w tym zestawieniu, jakąś taką delikatnością, eterycznośścią dźwięków, które przenoszą mnie jakby do innej krainy, a które jednocześnie mogłyby stanowić soundtrack do jakiegoś pięknego, acz smutnego filmu. Mimo ledwie czterech piosenek „Medusa” to dla mnie jeden z najlepszych albumów roku.

Posłuchaj na Bandcamp

Beyoncé – Beyoncé (recenzja)

20 Gru

beyonce_album_cover

Początkowo recenzję tego albumu chciałem wrzucić od razu po jego premierze. Zauważyłem jednak, że wielu i blogerów i poważnych dziennikarzy ma tendencję do szybkich i zdecydowanych reakcji. Ja z kolei wolałem się z albumem osłuchać by nie rzucić w przestrzeń pochopnych sądów w rodzaju „krytycy powinni rozszerzyć listę najlepszych albumów roku” lub odwrotnie „Pani B przekombinowała, gdzie są hity?”.

O ile ostatniego tygodnia nie spędziliście odcięci od świata zapewne wiecie, że równo tydzień temu, bez żadnych zapowiedzi, singli itd. Beyonce wypuściła do sieci pełnoprawny, piąty longplej – „album wizualny” z 14 piosenkami i 17 wideoklipami (2 piosenki podzielono na interludia oraz dodano klip do znanego z kampanii Pepsi „Grown Woman”). Koncept może nie aż taki rewolucyjny, ale jednak jak na gwiazdę pierwszoligową niespodziewany.

To jednak niespodzianek ledwie początek, bo kolejne następują, gdy słuchamy utworów. Cały ten album pokazuje, gdzie teraz – w życiu, muzyce, świecie popu znajduje się Beyonce. A odpowiedź brzmi oczywiście – na szczycie. Album wypełnia mieszanka utworów na temat miłości i seksu, jak również feministycznych przesłań o byciu silną kobietą w trudnym świecie.  Czasem brzmi to nieco… dziwnie. Przykładowo przesłanie „Pretty Hurts” o perfekcji wizualnej jako chorobie narodu w ustach przepięknej Beyonce brzmi jednak odrobinę nieprzekonująco, choć sam numer jest świetny.

Beyonce mam wrażenie „pożycza od” lub nawet składa tutaj hołd wielu innym ikonom – „Pretty Hurts” to przecież jakby sequel „Beautiful” Christiny Aguilery, w „Haunted” i w warstwie wizualnej teledysku i w warstwie wokalnej słychać echa Madonny z czasów albumu „Erotica”, mocno seksualne „Blow” jest jakby żywcem wzięte z ostatniej płyty Justina Timberlake’a (Timberlake i Pharell Williams odpowiadają zresztą za ten kawałek), w „No Angel” falset przypomina Mariah Carey, „Rocket” to jak mieszanka Prince’a z tradycją Motown, zaś pierwsza część „Partition” (zatytułowana „Yonce”) i „Flawless” brzmią prawie jak z płyty M.I.A (tyko wokal B. jest dużo mocniejszy). To wciąż jednak, nawet jeśli za utwory odpowiadają Justin czy Sia Furler, jest płyta z mocno odciśniętym piętnem wykonawczyni. W przeciwieństwie do wielu gwiazdek czuje się, że te utwory są „jej”. To jej osobowość dominuje, nie autorów słów czy producentów. I jest to ogromna zaleta tego krążka.

Kolejną zaletą, biorąc znów pod uwagę status wykonawczyni, jest fakt że nie jest to płyta ery singli. Album jest spójny, mimo że bardzo eklektyczy dźwiękowo. Brzmi jak jedna całość, jakby każdy numer na nim był ważny – to zapewne także temu, że mamy teledysk do każdej piosenki. I co więcej, te piosenki choć może nie staną się od razu hitami na miarę „Single Ladies”, są w większości bardzo dobrymi numerami. Przeglądając sieć widzę, że co krytyk to inny ulubiony kawałek.

 

Ja pozostaję pod wrażeniem intymnego duetu z Frankiem Oceanem „Superpower”, mocnego „Pretty Hurts” i sequela „Crazy in Love” – „Drunk in Love” (ponownie nagranego z Jayem-Z), pozytwynego „XO” a także nieco arytmicznego, hipnotycznego „Ghost/Haunted”, i jeszcze w sumie nagranemu dla córki „Blue”. Ale tak naprawdę mógłbym wymienić prawie każdy utwór. Myślę, że fakt, że nie ma narzuconych singli, pozwala wielu ludziom mieć własne zdanie na temat każdego kawałka. I choćby za to Beyonce należą się brawa.

Podsumowanie: Nawet jeśli Beyonce przeskakuje tu głównie ograniczenia charakterystyczne dla wąskiej kasty supergwiazd popu i nawet jeśli nie jest to album, który stanie się klasykiem, to Pani Carter-Knowles pokazała, że jest o całą długość przed Miley, Katy, Gagą i Britney, których płyty w tym roku ujrzały światło dzienne. Gra w zupełnie innej lidze. I po raz kolejny wygrała.

Na ringu: A Katy vs. A Gaga

10 List

Tak jak w ostatnim odcinku jednego z moich guilty pleasures („Glee”) dziś zajmę się nowymi płytami „american sweetheart” czyli grzecznej, trochę tylko balującej amerykańskiej nastolatki (przynajmniej wizerunkowo) oraz popowego frika, co do którego nikt nie wie czy jest artystką czy hochsztaplerką, ale zdania są mocno podzielone.  Dla pełnego obrazu powinienem zapewne jeszcze zająć się depczącą im w tym roku po piętach Miley Cyrus, ale jak na razie na samą mysl o przesłuchaniu „Bangerz” w całości jakoś nie dopada mnie entuzjazm, więc może innym razem. W Ameryce 1:0 dla Perry, której „Roar” wypadło na Billboardzie lepiej niż „Applause” (co jak dla mnie pokazuje jak miałkie są powszechne gusta w każdym kraju).  Teraz mamy okazje porównać całe albumy wokalistek.

Let’s get to it…

Katy_Perry_Prism_cover1

Katy Perry – Prism (recenzja)

Przyznam się, że momentami nawet lubię Katy Perry. Uosabiała zawsze dla mnie coś pozytywnego w muzyce – zabawę. Zabawę w sensie amerykańskiego „fun”, który z jej muzyki przebijał i w moje uszy wpadał. Piosenki nie musiały być mądre, ale miały jakiś dziewczęcy wdzięk. Kiedy Katy śpiewała „Teenage Dream” to brzmiało właśnie tak jak spełniony sen każdej nastolatki. Zaczynam recenzję od tych kilku zdań, bo łatwo mi będzie przejść do tego, dlaczego nowa płyta panny Perry mnie nie rusza.

Ale zacznijmy od pozytywów. Sprawdza się ta płyta jako poligon dla producentów. Znani juz ze współpacy z Perry Max Martin i Dr Luke (Łukasz Gottwald) robią tu robotę, więc pod względem muzyczno dźwiękowym dzieje się sporo, z ukłonami w tak różnych kierunkach jak europop z lat 90-tych, disco lat 70-tych czy muza orientalna. Oj bawili się Panowie doskonale.

Szkoda, że tak dobrze nie bawiła się Perry, której zachciało się pokazać, że jako 29-letnia rozwódka już jest bardziej poważną artystką. Już dwa lata temu zapowiadała, że kolejny album nie będzie w żaden sposób kontynuacją „Teenage Dream”. Artystka wiele przeszła, a teraz odkryła też swoją duchowość. I to ją ponoć tu eksponuje.

Szkoda tylko, że pokazuje tą duchowość śpiewając takie banalne utwory (a może tak jej każe wytwórnia?), bo brzmi nieprzekonująco. Oczywiście wciąż jej głos brzmi dobrze, bo jak każda fabryka hitów Katy jest chyba bardziej robotem do śpiewania niż artystką. Niemniej słowa, które śpiewa choćy w piosence „Birthday” czy „International Smile” są jednymi z głupszych w jej karierze. Z jednej strony więc chce być poważna, z drugiej wciąż ma być idolką nastolatek. Tak się nie da i mam nadzieję, że Katy Perry też kiedyś dojdzie do tego wniosku.

Największym jednak grzechem tego albumu jest to, że nie ma tu wielkich hitów. Na „Teenage Dream” bez problemu dało się znaleźć 6-7 singli. Na „Prism” zaś większość piosenek zapomina się po kilku sekundach od przesłuchania, z wyjątkiem może inspirowanego europopem „Walking on Air” oraz singli  – „Unconditionally” i znanego już dobrze „Roar”. Mam podejrzeia, że dzieje się tak, bo po prostu wzystko wydaje się tu wtórne. Już to słyszeliśmy, nic nowego. Brakuje mi przede wzystkim tych mrugnięć, poczucia humoru, które Perry niegdyś okazywała.  A dostajemy tylko nowe, prawie tak dobre popowe kawałki, jak na poprzednim albumie. A wszyscy przecież wiemy, że prawie robi jednak różnicę.

O

Lady Gaga – ARTPOP (recenzja)

Stefani Germanotta nie przestaje mnie zaskakiwać. Zastanawiam się, czy jest aż tak pokręcona, ale samoświadoma tego co robi, czy też już kompletnie się pogubiła. Jej nowy album to bałagan. Bałagan artystyczny –  pełen momentów olśniewających, ale i spektakularnych pomyłek.  Starczy posłuchać otwierającej album „Aury”, w której brzmi maniakaly śmiech. Padają tam słowa: Enigma popstar is fun, she wear burqa for fashion/It’s not a statement as much as just a move of passion. No właśnie –  artystka niekoniecznie zatem analizuje to co robi, działa intuicyjnie. Nic dziwnego zatem, że czasem przestrzeli.

Dla mnie już „Aura” jest taki przestrzeleniem, przesadą w swojej własnej kreacji. Dalej jest absurdalnie głupie (Have an oyster, baby/It’s Aphrod-isy), ale mocno wpadające w ucho  „Venus” i idealnie wykrojone na singiel „G.U.Y”. To mimo wszystkich zastrzeżeń mocne otwarcie płyty, która zapewne będzie największą jak dotąd komercyjną porażką Gagi.

Na krążku nie brakuje dziwnych zabiegów – Lady Gaga próbuje nawet flirtować z rapem z pomocą takich „tuzów” jak T.I czy Twista („Jewels n’Drugs”), co samo w sobie jest maleńką katastrofą muzyczną – innym razem próbuje ironizować w zainspirowanym mocno Davidem Bowie „Fashion”, oddaje hołd marijuanie w „Mary Jane Holland” i Donatelli Versace czy śpiewa piosenkę zatytułowaną „Manicure”. Jesli u wielu ludzi wywoła to uniesienie brwi tak jak u mnie, to artystka chyba się ucieszy. Bo zdaje się dokładnie o to jej chodziło.

Już w zapowiedziach płyty, czy w swoim występie na gali MTV VMA, gdzie na scenie „powitało ją” nagrane z taśmy buczenie i gwizdanie, Gaga zdaje się igrać z ideą sławy, żartować sobie z nas (co udowadnia choćby singiel „Applause” czy tytułowy „Artpop” gdzie Gaga śpiewa „My artpop could mean anything”). Czyżby gwiazda mrugała do nas, sugerując, że nie każdy jej wielki koncept to WIELKI koncept? Że czasem to jedynie żart, blaga, performance. Gadze można bowiem wiele zarzucić, ale na pewno nie to, że jest głupia. Być może robi to tylko z powodów marketingowych, a może faktycznie jej pasją jest ciągłe uwodzenie i zabawa z własnym wizerunkiem.

Skupiając się bardziej na muzyce, dla mnie to album wzlotów i upadków. Na fali wznoszącej są niedorzecznie dobre „Do what you want” (nigdy bym nie przypuszczał, że polubię duet z… R. Kellym!), mocna – dedykowana fanom – ballada „Dope”, niedocenione singlowe „Applause” czy fantastycznie szalone „Swine”. Gorzej wypadają choćby „Donatella”, wtórne „Manicure” czy wspomniane wyżej „Mary Jane Holland”.  Jest też parę średniaków jak „Fashion” czy „Sexxx Dreams”. Podobnie jednak jak u Perry, brakuje tu hitów tak mocnych jak słynne „Bad Romance” czy „Poker Face”.

Ogólnie ten album jest po prostu okropnie nierównym misz-maszem styli, pomysłów, dziwnostek jakie składają się na obecny kształt artystki znanej jako Lady Gaga. Fani pokochają, hejterzy pohejtują, a karawana pod nazwą Gaga (może powinienem napisać GAGA? gubię się już…) pojedzie dalej.

WERDYKT: Choć ogólnie oba albumy są na poziomie „średniej krajowej”, dla mnie wygrywa Gaga, dlatego że nagrywa absolutnie niedorzeczne piosenki, które dają się słuchać.